„Sprawcie, by miłość do najbiedniejszych z biednych była zawsze żywa. Nie myślcie, że to strata czasu: karmić głodnych, odwiedzać i pielęgnować chorych i umierających oraz przyjmować z otwartymi ramionami niechcianych i bezdomnych. Nie, bo to właśnie jest nasza miłość do Chrystusa, okazywana w działaniu. Im bardziej poniżająca praca, tym większa winna być wasza miłość i skuteczność działania. Nie obawiajcie się życia złożonego z wyrzeczeń, które wywodzi się z życia w ubóstwie”.
Słowa Matki Teresy z Kalkuty, Misjonarki Miłości, rozpoczynają bardzo smutny list świąteczny ks. Jakuba Szałka - misjonarza w Czadzie.
„Maryja urodziła swego pierworodnego Syna,
owinęła go w pieluszki i położyła w żłobie,
gdyż nie było dla nich miejsca w mieszkaniu”.
Łk 2,7
Tak się składa, że klimat ubóstwa nie jest mi obcy. Od prawie 20 lat posługuję jako misjonarz w jednym z najbiedniejszych krajów świata… Jestem świadkiem rodzenia się Boga w wielkim, materialnym ubóstwie miejscowych ludzi…
Moja codzienność, to życie z ludźmi, którzy są bardzo biedni. Nie zawsze to jest łatwe! Są sytuacje, które mnie przerażają i sprawiają, że czuję się bezradny wobec otaczającego mnie ubóstwa…
Dwa tygodnie temu zmarła młoda kobieta, moja sąsiadka, przy porodzie dziecka. Sama, na własnych nogach poszła do przychodni zdrowia, by tam urodzić. Poród odbył się bez większych problemów. Urodziła śliczną córeczkę. Była godzina jedenasta. Po kilkunastu minutach po porodzie pielęgniarz zorientował się, że kobieta silnie krwawi. Wezwał ambulans, przewieźli sąsiadkę do szpitala oddalonego o 2 kilometry od przychodni. Umieścili ją na izbie przyjęć. Ciągle bardzo mocno krwawiła. Personel z izby przyjęć kazał szukać jej mężowi kogoś, kto ma taką samą grupę krwi jak jego żona. Po godzinie znalazł jakiegoś przypadkowego chłopaka, by pobrać od niego krew i podać ją żonie (około godziny 13). Kiedy było już wszystko gotowe, by zacząć pobieranie krwi od dawcy, moja sąsiadka na oczach męża zaczęła słabnąć i po kilkunastu minutach umarła… Wykrwawiła się…
Trudno jest się z tym pogodzić, że umiera młoda kobieta w szpitalu, tylko dlatego, że nie było lekarza, który by się nią zajął. Miasto Lai, w którym mieszkam, jest miastem wojewódzkim. Lai dla Czadu jest jak Bydgoszcz, czy Toruń dla Polski. Wojewódzki szpital w dzień powszedni, w godzinach przedpołudniowych nie jest w stanie zapewnić opieki lekarskiej młodej, umierającej kobiecie… Wielka bieda, w każdym wymiarze tego słowa!
Kilka chwil po zgonie siostry zakonne z mojej misji zabrały ciało kobiety ze szpitala i przewiozły do domu jej męża. Tam ją umyły, ubrały i przewiozły do jej domu rodzinnego. W Czadzie jest taki zwyczaj, że każdy jest pochowany przy rodzinnym domu, tam gdzie się urodził. Na wioskach, groby zmarłych znajdują się w zagrodach. Natomiast w miastach obrzędy pogrzebowe odbywają się w miejscu, gdzie dana osoba się urodziła, a pochówek jest się na cmentarzu miejskim. Nie istnieją wspólne groby męża i żony. Po śmierci każdy pochowany jest tam gdzie się urodził, zmarły wraca w rodzinne strony.
Moja sąsiadka osierociła 9 dzieci. Jej mąż jest katechistą w mojej misji. Jest człowiekiem schorowanym, prawie trzydzieści lat starszym od swojej zmarłej żony. Po kilku dniach po pogrzebie pogadaliśmy sobie szczerze… Poopowiadał mi o zwyczajach jakie tu panują, kiedy ktoś umiera.
Mój sąsiad ma wielki żal do sióstr i ciotek swojej zmarłej żony, bo kiedy w dniu jej śmierci jedni wykonywali toaletę jej ciała, to właśnie one (siostry i ciotki zmarłej) pozabierały z jego domu (na jego oczach) wszystko to, co należało do żony: jej ubrania, pościele, całe wyposażenie kuchni, talerze, garnki. Wszystko to, co używała żona – to wszystko w kilka chwil najbliższa rodzina zmarłej rozkradła. Nic nie można zrobić… Takie są tutaj zwyczaje! Kiedy umiera ci żona, to jej najbliższa rodzina zabiera z twojego domu wszystko to czego twoja żona używała.
Tak sobie myślę o tych ciotkach i siostrach mojej zmarłej sąsiadki… Jak bardzo trzeba być zachłannym, bez serca, żeby pozabierać wszystko z domu krewnej na oczach jej męża i 9 dzieci. Nawet już nie o męża mi chodzi, ale o te dzieciaki!!! Wszyscy mi mówią – taki jest tu zwyczaj!!! Co za bieda!!!
Sąsiad mocno przeżywa odejście swojej żony. Bardzo ją kochał. Martwi się o przyszłość swoich dzieci. Ma około 65 lat, albo i troszkę więcej. Żona była od niego młodsza prawie o 30 lat. Najmłodsze dziecko, to które się urodziło – wzięli rodzice zmarłej. Zajmą się wychowaniem tej dziewczynki…
Taka smutna historia, która może nie pasuje do Bożego Narodzenia… Chciałem się tym podzielić, będzie mi lżej na sercu.
Niech Chrystus znajdzie miejsce w sercu każdego z nas!
Z darem modlitwy, ks. Jakub Szałek – misjonarz z Czadu
Tak, pomagam!
kod SWIFT: BREXPLPWMBK
*podając adres e-mail otrzymasz do końca lutego wykaz wszystkich darowizn przekazanych w roku poprzednim w celu odliczenia od podatku
Wsparcie dla rodziny, dzieci w wielu do 17 lat - wszystkie poza najmłodszym chodzą do szkół, zostanie przekazane osobiście przez przedstawicieli fundacji w lutym podczas MISJONERY`2025.
FUNDACJA DZIECI AFRYKI
al. Zjednoczenia 13
01-829 Warszawa
tel. 22-381-27-74, 601-319-878
rachunek w mBank:
04 1140 2004 0000 3302 8070 6407
09 1140 2004 0000 3902 8070 7963
kod SWIFT: BREXPLPWMBK