wpłać teraz przez DOTPAY

lub wykonaj przelew

Fundacja Dzieci Afryki

09 1140 2004 0000 3902 8070 7963

darowizna CH6 - czadowe gimnazjum

01 listopada 2022

MAMA HELENE - WSPOMNIENIE

„Człowiek żyje dopóty, dopóki trwa pamięć o nim”

 

W środę, 12 października zmarła nagłą śmiercią mama Helene z Kamerunu. Ta skromna, życzliwa kobieta o surowym wyglądzie, nie mając własnych dzieci, prowadziła „domowy sierociniec”. Przez wiele lat  zapewniała opiekę kolejnym pokoleniom półsierot, sierot, dzieciom dalekich krewnych, które oddawano pod opiekę mamie Helene z powodu bliskości szkoły, prowadzonej przez misjonarki z Polski. Odwiedzając misję w Nguelemendouka i my dostaliśmy szansę poznania tej niezwykłej osoby. Dziś czujemy smutek z powodu jej nagłego odejścia i wspominamy… 

 

 

S. Immakulata Faustynowicz: Nasza Mama Helene to kobieta ogromnej wiary i modlitwy. Należała do wielu grup parafialnych przy Kościele w Nguelemendouka: Legion Maryi, grupa Miłosierdzia, którą mama Helene założyła. Nie miała swoich dzieci, oddała się dla innych i z całą troską, jak potrafiła, tak opiekowała się nimi. Dzieliła się dobrami ze swojego poletka: maniokiem, kukurydzą, bananami, orzeszkami ziemnymi i robiła to z serca, z uśmiechem i radością. Często bezinteresownie przychodziła do pracy w kuchni oratoryjnej, aby pomóc przygotować posiłki, a szczególnie do żmudnej i bardzo ciężkiej pracy wyciskania oliwy z orzeszków palmowych. Niech Pan otworzy Niebo dobrej i zatroskanej Mamie Helene.

 

Robert Noga: Właściwie to od Mamy Helene zaczęła się moja pasja pomagania. Kobieta, na prośbę jednej z misjonarek, zgodziła się zaprosić mnie do siebie, abym mógł poznać typowy afrykański dom i rodzinę, którą tworzyła z mężem Jeanem i ośmiorgiem dzieci, którymi się opiekowali. Nie mogła mieć własnych, więc matczyne serce ofiarowała spokrewnionym dzieciom z odległych wiosek, użyczając im u siebie w miasteczku kąt do spania, by mieli blisko do szkoły. W kulturze afrykańskiej kobieta bezdzietna jest niepełnowartościowa, często napiętnowana, wyśmiewana, gorzej traktowana.

 

W domu kobiety przeżyłem szok, gdy zobaczyłem miejsce do spania dla dzieci. Sześcioro z nich spało na jednym łóżku bez materaca, bez pościeli, na gołych belkach. Dwie starsze dziewczynki na mniejszym łóżku na brudnej gąbce materacowej. Chwilę później spędziłem z rodziną czas na modlitwie różańcowej, która każdego wieczoru odmawiana była przez Mamę Helene i dzieci. Papa Jean był wówczas nieobecny, nocował w polu, pilnując, by nikt nie okradł rodziny z kawy, którą uprawiali i z której utrzymali się. Brak elektryczności i rozrywek, znanych z europejskich domów i podwórek, sprzyjał wspólnej modlitwie. Możliwość uczestniczenia w niej była silnym emocjonalnym przeżyciem, byłem świadkiem intymnej rozmowy afrykańskiej rodziny z Matką Boga. Na koniec kobieta uroczyście obiecała, że każdego dnia będą modlili się za mnie i za moją polską rodzinę.

 

Wkrótce potem zrozumiałem, że to właściwie ja otrzymałem znacznie więcej od Mamy Helen niż sam ofiarowałem jej od siebie – nowy, duży, piękny materac za równowartość 50 euro, czyli miesięcznej pensji nauczyciela w Afryce – to był kolejny szok.

 

W dniu wyjazdu z Afryki, jeszcze przed świtem, gdy opuszczałem misję, tuż za jej bramą stała gromadka dzieci z Mamą Helene (nie wiem jak długo na mnie czekali). Nie potrafiłem powstrzymać łez ze wzruszenia i rozpłakałem się jeszcze zanim objęliśmy się ramionami. W samolocie wiedziałem już, że na pewno kiedyś wrócę do „mojej” afrykańskiej rodziny, choć nie wiedziałem kiedy.

 

Dwa miesiące później założyłem Fundację Dzieci Afryki.

 

Od tej pierwszej wizyty minęło 13 lat. Wspólnie z Mamą Helene przeżywaliśmy chwile radosne, ale też trudne. Darczyńcy fundacji stale wspierali działalność „domowego sierocińca” oraz dzieci, którymi się opiekowała. Gdy zaczęła podupadać na zdrowiu fundacja zapewniła jej opiekę medyczną, w tym okulistyczną i stomatologiczną.

 

W tym czasie zmarło dwoje dzieci, a trzy lata temu odszedł na wieczny spoczynek jej mąż, w którym miała ogromne wsparcie. Dzieci zaczęły sprawiać problemy. Rodzina zmarłego męża nie dawała kobiecie wytchnienia, oczekując od niej wyprowadzki z domu, który wspólnymi siłami remontowaliśmy.

 

Ostatnie miesiące i tygodnie życia to wyniszczająca walka z piętrzącymi się problemami i zmartwieniami. Samotnej kobiecie było niezwykle trudno stawiać czoła przeciwnościom losu. Mama Helene chyba żadnego dnia nie opuściła Mszy św. w kościele w Nguelemendouka. Wiara była dla niej drogowskazem, pomocą oraz nadzieją, a jej modlitwa dla mnie stałym odczuwalnym wsparciem płynącym z serca Afryki.

 

Dziś pozostało po Mamie Helene puste miejsce w kościele i wieczna pamięć w moim sercu.

 

 

Elżbieta Wolska: Pierwszy raz przyjechałam do Kamerunu w listopadzie 2012 roku. Moje spotkanie z mamą Helen i papa Jeanem miało miejsce już na początku mojej wizyty. Razem z siostrą Immakulatą odwiedziłyśmy mamę Helene w jej skromnym domku. W niewielkiej izbie panował porządek, było czysto. Dzieci, którymi opiekowała się mama Helene (wówczas była ich szóstka), bardzo grzeczne, radosne, towarzyszyły nam podczas  spaceru po skromnym obejściu. Obok domku postawiono pomieszczenie z czerwonej gliny, w którym była prowizoryczna kuchnia. Rodzina hodowała świnki, uprawiała trochę roślin, kawę. Pomyślałam wtedy, że mimo skromnych warunków dobrze mieć taką rodzinę, a dzieci, które się tu wychowują, mają naprawdę wiele szczęścia.
 
„Domowy sierociniec” mamy Helene rozwijał się dzięki wsparciu darczyńców z Polski. Tuż przed powrotem do kraju, doszło do niezwykłej, dla mnie, sytuacji. Mama Helene z jedną ze starszych „córek” przyniosły na misję świnkę, tak, żywą świnkę. To był dar dla fundacji za pomoc, jaką świadczymy jej i dzieciom. To nas poruszyło, mając samej tak niewiele, mama Helen dzieli się tym, co ma cennego… Oczywiście ten, trochę kłopotliwy, prezent pozostał w Kamerunie, a dziś przeglądając zdjęcia, uśmiecham się, wspominając niecodzienny dar od mamy Helene.

 

 

Małgorzata Kałun: Mamę Helene poznałam w czasie Misjonery 2017. Od tamtego momentu minęło sporo czasu, który zatarł już szczegóły tego spotkania, jednak nie jest w stanie zatrzeć wrażeń i emocji, jakie mu towarzyszyły.

 

W mojej pamięci Mama Helene to kobieta inna niż większość z tych, które poznałam w Afryce. Taka... nie do końca afrykańska. Przede wszystkim bardzo wiele dawała innym. Głównie dzieciom, które miała pod swoją opieką. Stworzyła im dom, w mojej opinii dom, który oferował wszystko, by dobrze wejść w dorosłość. Panowały w nim zasady poszanowania drugiego człowieka, pomocy drugiemu, aktywnego uczestniczenia w życiu rodziny, a Mama Helene pilnowała, by były one przestrzegane. Każdy z domowników miał swoje obowiązki - szkolne, domowe, ale również wobec siebie nawzajem. To uczyło dzieci odpowiedzialności i szacunku.

 

Wierzę, że dom stworzony przez Mamę Helene dał dzieciom solidny fundament do budowania własnej przyszłości.

 

 

 

Tym wspomnieniem pragniemy uczcić pamięć mamy Helene, wciąż obecnej w naszych myślach, sercach i modlitwie. Nasze drogi splotły się i pragniemy wierzyć, że nie był to przypadek, że byliśmy dla siebie darem i każdy z nas hojnie czerpał z tego spotkania. Tylko żal kilku niewypowiedzianych słów…
 
„Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”, jutro może już nie dać nam szansy, by powiedzieć im, jak bardzo są dla nas ważni.

 

Dziękujemy wiernym Darczyńcom wspierających przez lata trud Mamy Helene; pani Jolancie ze Zgorzelca, pani Annie z Gdyni, pani Barbarze z Mrągowa oraz panu Mariuszowi z Goleniowa.

 

Cytaty zaczerpnięto z:
Tomasz  Mielko; ks. Jan Twardowski

 

 

FUNDACJA DZIECI AFRYKI

al. Zjednoczenia 13

01-829 Warszawa

 

tel. 22-381-27-74, 601-319-878

 

rachunek w mBank:
04 1140 2004 0000 3302 8070 6407

09 1140 2004 0000 3902 8070 7963

kod SWIFT: BREXPLPWMBK