wpłać teraz przez DOTPAY

lub wykonaj przelew

Fundacja Dzieci Afryki

09 1140 2004 0000 3902 8070 7963

darowizna CH6 - czadowe gimnazjum

21 stycznia 2024

OPOWIEŚĆ O BURUNDI

 

Muszę zacząć od prostych słów.

 

Wystarczająco długo żyję, żeby ogarnąć prostą zasadę. Nie trzeba być wszędzie, by, patrząc na ludzi potrzebujących, wzbudzić w sobie naturalną potrzebę robienia czegoś z głębi, by nadać wartość życiu. Znam wielu, którzy z lekkością do niego podchodzą. Carpe diem, jak to się mówi… Czy mam prawo osądzać? Mierzyć swoją miarą? Nie. Nie weszłam nigdy w ich buty, a oni w moje. Znam jednak też takich, którzy, nie wychyliwszy nosa poza granice Polski, nie mając wiele, dzielą się tym, co mają, choć mają niewiele; widzą więcej, głębiej czują… Może to kwestia doświadczeń życiowych, może indywidualnych cech, z którymi przychodzimy na ten świat…

 

W sobotni wieczór, w drugiej połowie listopada, jadę na umówiony, obiecany wcześniej wywiad z Siostrą Natanaelą Worzałą do siedziby Fundacji „Dzieci Afryki”. Na sms: „ Czy ktoś z wolontariuszy dysponuje czasem?” odpowiadam spontanicznie: „Tak, ja, nie ma problemu.” Czy dysponuję czasem? Rzecz względna. Jak wiele osób, które spotykam na swojej drodze życia, mam chyba po prostu tak, że, idąc za słowami prof. Bartoszewskiego, są rzeczy, których się nie opłaca robić, ale warto.

 

Ogarniam korki, swoje dzieci. Mówię, że wrócę późno. Wsiadam w auto. Wiem, z kim mam rozmawiać. Czy się specjalnie przygotowałam? Nie. Półgodzinną drogę samochodem spędzam jednak przekonana, że po spotkaniu wolontariuszy Fundacji „Dzieci Afryki” mam czas dla nas. Godzinę, może półtorej. Dlaczego nie uczestniczę w spotkaniu jako wolontariusz misyjny a krajowy? Dlaczego jadę na Madagaskar a nie na kontynent? Chciałam inaczej. Dlaczego tak wyszło? Czas przyniesie odpowiedzi.

 

Tamten wieczór, 18 listopada 2023 r., z perspektywy czasu ma swoją magię. Techniczny brak korków na trasie, choć telefon od Teresy Stachowicz-Janke (członek Zarządu ds. współpracy z partnerami w Afryce, rzecznik prasowy Fundacji oraz koordynator programu "Czysta woda") w drodze jasno wskazywał, że powinnam pocisnąć; ośnieżone pierwszym śniegiem gałęzie przydrożnych drzew; wielkomiejska cisza, przecinana z rzadka sobotnim okrzykiem luzu i ten moment, kiedy niespiesznie wycierałam buty przed wejściem do Fundacji „Dzieci Afryki” – skromną siedzibę cudów z potrzeby serca na warszawskich Bielanach.

 

Burundi? Gdzie to jest?

 

Burundi (oficjalnie Republika Burundi) to małe, liczące około 11 milionów obywateli państwo we wschodniej Afryce. Od północy graniczy z Rwandą, Tanzanią od wschodu i południa oraz Demokratyczną Republiką Konga od zachodu. Niepodległość uzyskało w 1962 r. Burundi nie ma dostępu do morza, lecz większość południowo-zachodniej granicy stanowi jezioro Tanganika, jedno z Wielkich Jezior Afrykańskich. Słynie z uprawianych tradycyjnymi metodami plantacji kawy – ponoć najwyższej jakości. Jest jednak jednym z najbiedniejszych państw świata, wyniszczonym licznymi wojnami domowymi między Hutu i Tutsi – dwiema największymi grupami etniczno-społecznymi zamieszkującymi te tereny. Opowieść Siostry Natanaeli Worzały ze Zgromadzenia Kanoniczek Ducha Świętego wykracza jednak ponad standardowe informacje dostępne w sieci. Jej opowieść o Burundi to historia utkana z dwudziestu lat życia spędzonych pośród najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących.

 

Gdy przekraczam próg Fundacji, spotkanie już trwa. Staram się wejść niepostrzeżenie, przycupnąć z boku z włączonym dyktafonem. Nie chcę przerywać opowieści Siostry Natanaeli i wsłuchujących się w jej aksamitny głos pracowników Fundacji i wolontariuszy. Oddaję Teresie piórniki i książki w j. angielskim – tyle, ile dotychczas udało mi się zebrać w szkole, w której pracuję. W założeniu mam przeprowadzić wywiad, ale od samego początku towarzyszy mi nieodparte wrażenie, że nie będzie to najlepsza forma. Będzie, jak będzie – w moim stylu.

 

33 lata to najlepszy czas, by zacząć kolejny etap życia

 

O tym, że czekają Siostrę nowe życiowe wyzwania, dowiedziała się, kiedy po dwuletnim pobycie we Francji rozpoczęła pracę w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. Wcześniej pracowała jako nauczyciel katechezy z Busku-Zdroju. Ot, pełne poświęcenia, standardowe życie polskiej zakonnicy. Jedna, krótka rozmowa z Siostrą Przełożoną, brzmiąca jednak nie jak pytanie o chęć, ale wola Przełożonej wynikająca z Jej potrzeby serca a przede wszystkim z potrzeb tych, którzy zdani są na łaskę losu, zmienia wizję życia Siostry Natanaeli na kolejne lata. Na jak długo? Dziś, zapytana przeze mnie, czy nie tęskni za Polską, czy nie czuje tej romantycznej nostalgii, myśląc o Ojczyźnie, niczym Józef Skawiński, bohater noweli Sienkiewicza „Latarnik”, po 20 latach spędzonych w Burundi pośród najbiedniejszych, odpowiada bez zastanowienia, że Jej serce jest w Burundi, tam jest Jej Dom.

Ten, kto nie był w Afryce albo „zna” Czarny Kontynent tylko z perspektywy hotelu na wypasie w Tunisie, Hurgadzie czy Marsa Alam, nie zrozumie. Siostra Natanaela, Robert, Teresa, Damian mogliby być przewodnikami dla tych wszystkich, którzy są głodni opowieści o tym, jak tam jest. Zanurzeni w tamtejszej codzienności, wracający do Polski tylko na jakiś czas, fizycznie, do rodziny, znajomych, serce jednak zostawiwszy tam…

 

Pierwszy dzwonek, na pewno nie ostatni…

 

Nauka w położonej na terenie misji w Burundi szkoły odbiega w swoim kształcie od tego, do czego przywykliśmy w Polsce – i jako dawni uczniowie, i jako rodzice dorastających dzieci. Jako nauczyciel z dwudziestoletnim stażem pracy znam problemy polskiego systemu edukacji od podszewki. Zanurzenie się w skandynawskiej szkole (projekt „Zielony plecak dla klimatu Ziemi”) i jej podejściu do edukacji dla zrównoważonego rozwoju uczniów w dobie kryzysu klimatycznego z jednej strony podkreśla globalne dysproporcje, a z drugiej pozwala polskim nauczycielom-wizjonerom, tym którym nadal się chce, sięgnąć po rozwiązania, które działają w innej części świata, bardziej hop siup do przodu, jak byśmy powiedzieli, i uwierzyć, że niektóre z nich mogą zadziałać na polskim podwórku. Mamy się na kim wzorować.

 

Żadna z Sióstr misjonarek Zgromadzenia (trzynaście Polek i czterdzieści Burundyjek) jednak nie uczy. Wszystkie oddały się misji niesienia pomocy lokalnym mieszkańcom jako pielęgniarki. Przed laty jednak, jak wspomina Siostra Natanaela, wykładała w Afrykańskim Instytucie Teologicznym i uczyła w liceum w Burundi.

 

- Jak to jest uczyć się bez książek? – pytam, zawieszając głos…

- Noooo, dajemy radę – odpowiada Siostra Natanaela z rozbrajającą szczerością. – Książek nie ma. Dzieci uczą się na pamięć, powtarzając za nauczycielem, który, o ile ma, pisze kredą na tablicy litery, wzory… Co gorsza, nie ma gdzie kupić książek. Działająca na terenie ośrodka misyjnego szkoła jest bezpłatna, ale rodziców nie stać nawet na zakup zeszytów, sześciu-siedmiu na rok…

 

Fundacja „Dzieci Afryki”, której siedziba mieści się przy Al. Zjednoczenia 13 w Warszawie, rokrocznie prowadzi wiele akcji o ogólnopolskim zasięgu, m.in. akcję „Podręczniki za grosiki”. Jej celem jest zebranie funduszy na zakup podręczników do nauki podstawowych przedmiotów. Coś, co dla nas jest normą - nasze dzieci, nasi uczniowie na poziomie wszystkich klas szkoły podstawowej mają darmowe podręczniki do każdego przedmiotu - dla dzieci z Burundi jest luksusem. Czy jest tak w innych częściach Afryki? Tak, jest.

 

- Pamiętam – kontynuuje Siostra – jak dla wszystkich swoich uczniów kupiłam przetłumaczony na kirundi (j. urzędowy w Burundi) Nowy Testament. Radość, jaka promieniała z każdego z obdarowanych, jest nie do opisania. Biorąc pod uwagę, że generalnie dzieci nie mają dostępu do książek, posiadanie na wyłączność swojego egzemplarza Pisma Świętego traktowane jest jak skarb, niemalże jak relikwia. – Siostra wspomina szczególnie jednego ze swoich dawnych uczniów. Historia o prostej radości chłopca wynikającej z faktu, że będzie mógł czytać Słowo Boże koleżance nieumiejącej czytać, szczególnie zapada w pamięci. Tak niewiele potrzeba, by rozpromienić dzień drugiego człowieka.

 

- Jak liczne są klasy? – ktoś z uczestników rzuca pytanie w eter.

- Ohhhh… 60-70 osób to standard. Każdego dnia przed rozpoczęciem zajęć odbywa się gromkie pozdrowienie Flagi, odśpiewywany jest hymn Burundi i zaczynamy zajęcia. Zanim dzieci wejdą do klas, nauczyciele sprawdzają je pod kątem obecności pcheł piaskowych. To standard. Tak jak w Polsce zmiana obuwia na szkolne.

 

- Widziałam takie szkoły w wioskach masajskich w Kenii… – odpowiadam prosto, bez słowa komentarza czy porównania. Nie chcę tego robić. Żyjemy na jednej planecie, a światów mamy tak wiele…

 

- W szkole jest jednak dyscyplina, są restrykcyjnie przestrzegane zasady – opowiada Siostra, która 15 lat przepracowała w liceum w Burundi. Dyscyplina, która w polskiej rzeczywistości uznana byłaby za ewidentne nadużycie wobec ucznia, jego własności, szybko podchwycona przez tabloidy. Historia może i skończyłaby się jakimś nośnym viralem, bo dlaczego nie, kończę w myślach. – Piętnaście lat przepracowałam w liceum – kontynuuje Siostra. - Generalnie jest zakaz używania telefonów. Nikt z tym problemu nie ma, bo telefon ma rzadko kto. Było jednak trzech, może czterech uczniów, którzy pozwolili sobie na to, żeby się pochwalić. Na oczach społeczności szkolnej Dyrektor wziął młotek i … - oniemiali słuchamy anegdoty o szybkim  rozwiązaniu kwestii mobilnej…

 

System edukacji w Burundi zakłada obowiązek nauki dla wszystkich dzieci. Tyle przepisy. Życie swoje. Na koniec 8. klasy (kończącej szkołę podstawową) odbywa się egzamin końcowy w j. francuskim. Dla wielu uczniów to de facto koniec nauki w ogóle. Chłopcy wsiadają w taksówki, pracują w buszu, dziewczyny pracują jako baby sitters, biorąc pod skrzydła dzieci swoich nauczycielek. Promocję do szkoły średniej uzyskuje średnio 70% uczniów, dziewczynki rzadziej. Niby jest obowiązek nauki, ale na koniec dnia nikt nikogo do niczego nie zmusza. Nikt nikogo z niczego nie rozlicza. Rodzice nie mają z tego tytułu żadnych konsekwencji. Życie toczy się swoim, ustalonym od dawna torem.

 

- Kiedy rozpoczyna się rok szkolny? – pada pytanie. Wszyscy są ciekawi, jak organizacyjnie wygląda rok szkolny.

- Nigdy nie wiadomo.

- Jak to? – grymas na naszych twarzach i ton głosu wyrażają zdumienie, bo przecież z naszej perspektywy to jest podstawowa kwestia organizacyjna.

- Tak to. Początek roku szkolnego jest ruchomy. Dopóki prezydent kraju oficjalnie, tj. przez radio, nie ogłosi daty, nikt nic nie wie. W bieżącym roku szkolnym rozpoczął się dopiero pod koniec września. Rok szkolny podzielony jest na trzy trymestry. Po każdym z nich jest egzamin. Nie ma typowych klasówek z każdego przedmiotu. Młodsi uczniowie odpytywani są bez stresu w przyjaznej atmosferze, w dowolnym miejscu na terenie kompleksu szkolnego. Zdarza się, że proszeni są o napisanie czegoś kredą na podręcznej tabliczce. Świadectwo szkolne zawiera informację o średniej procentowej uzyskanej z egzaminów z całego roku. Dzieciom jednak trudno się uczyć. Są niedożywione, mają niski potencjał i ograniczone możliwości poznawcze. Pochylamy się nad tym ze zrozumieniem. Tyle i aż tyle. Cóż więcej możemy zrobić. Cisnąć? Mobilizować? Tłumaczyć cierpliwie? Ograniczać dostęp do elektroniki? Jak przełożyć nasze europejskie życie i polski system edukacji na rzeczywistość, o której opowiada Siostra Natanaela?

 

- A jak z zarobkami dla nauczycieli? – pytamy z nadzieją, że choć w tym aspekcie jest lepiej.

- Państwo płaci średnio 150 euro na miesiąc, może w szkole średniej jest trochę lepiej (w Polsce średnio 1000 euro – przypis red.). Dla nich to dużo, choć też nie wystarcza na pokrycie miesięcznych potrzeb.

W tym miejscu urywamy rozmowę. Cóż można powiedzieć więcej.

 

Gdziekolwiek jesteś, miej oczy i uszy szeroko otwarte…

 

Ci, którzy czują bicie serca Afryki, dobrze rozumieją dysproporcje ekonomiczne, edukacyjne, medyczne etc. poszczególnych państw. Wschodnie i zachodnie wybrzeże kontynentu radzi sobie, w kontekście nie globalnym, lecz kontynentalnym, lepiej niż państwa Afryki Środkowej. Kraje wybierane przez turystów z Europy i innych części świata, skuszonych wizją dwóch tygodni na Plaży Diani czy Zanzibarze mają o wiele łatwiej, są lepiej rozwinięte. Burundi to jednak nie Zanzibar.

 

- W każdym kraju Afryki jest bieda, ale to, co zobaczyłem w Burundi, nie da się z niczym porównać – Robert mówi to w taki sposób, że milkniemy.

 

- Są rzeczy niewyobrażalne, na które normalnie nie zwraca się uwagi. Afryka to nie Europa. W Afryce trzeba być mądrym - enigmatyczne słowa Siostry brzmią mimo wszystko jak wypowiedziane ex cathedra.

- Mądrym?... – pytam, zawieszając głos.

- Tak! Nie można chodzić nigdzie samemu. Trzeba się trzymać z autochtonami, znać, kogo trzeba znać. Inaczej łatwo o problemy. Afryka obserwuje białego człowieka, każdy jego ruch, gdziekolwiek się pojawi – mam przebłyski, jak pewnie każdy z zebranych, wszystkich sytuacji, kiedy czułam się nieswojo, jakbym znalazła się w centrum świata, w którym kompletnie nie potrafię się poruszać, bo nie znam kodu Czarnego Lądu. – Trzeba mieć kogoś zaufanego, kto cię pokieruje dalej swojemu zaufanemu człowiekowi – słowa Siostry brzmią jak pierwsza zasada z listy wielu, kiedy człowiek z zewnątrz chce się zanurzyć w Afryce.

 

- Siostra chyba w kaszę nie da sobie dmuchać? – rzucam pytanie szybciej niż przychodzi myśl, że może jednak tak nie wypada.

- No, nie mogę inaczej. Nauczyłam się. Trzeba umieć rozmawiać z handlarzami. Nie może być tak, że biała siostra płaci za worek (pół tony) ryżu czy fasoli, więcej tylko dlatego, że jest biała. Przecież to wszystko idzie dla biednych. Nikt na tym nie korzysta, jak tylko najubożsi, najbardziej potrzebujący Burundyjczycy. Tak im tłumaczę – uśmiecham się pod nosem,  bo Siostra Natanaela obala powszechne wyobrażenie o tym, jakie są zakonnice. Modlitwa – jedno. Służba – drugie. Trzecie: jeśli chcesz mnie oszukać, zarobić na mojej skórze, tylko dlatego, że jestem biała, nie pójdzie Ci tak łatwo…

 

- Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Burundi, wojna jeszcze trwała. Wojskowi, policja na każdym rogu. Było wielu rebeliantów. O ryzykowną sytuację bardzo łatwo. Kiedy ktoś idzie z maczetą, to może wszystko…

- A jak ktoś taki trafia pod Sióstr opiekę medyczną?

- Pomagamy wszystkim, niezależnie od tego, czy ktoś jest biedny, czy bogaty, katolikiem czy muzułmaninem. Jest w potrzebie. To wystarczy.

- A czego nie robić? Na co uważać? – dopytuję.

- Biali nie powinni komentować sytuacji w kraju, wypowiadać się w jakikolwiek sposób na tematy polityczne, np. o decyzjach prezydenta – Siostra podkreśla tym samym wyraźnie, że Burundi należy do Burundyjczyków. Nikt z zewnątrz, nawet jeśli mieszka tam od lat, lecz nie płynie w ich żyłach burundyjska krew, nie powinien uzurpować sobie prawa do tego, do czego prawo mają miejscowi. Przenigdy. Siostry mają inne zadanie – pomagać w potrzebie, otoczyć opieką każdego, kto tego potrzebuje. To, czego one nie mogą zrobić, zostawiają Panu Bogu. Wiedzą, że nie są u siebie, nawet jeśli mieszkają tam tak długo, że traktują Burundi jak swoją ojczyznę.

Siostra Natanaela przywołuje z pamięci pełną dramaturgii historię jednego z polskich ojców misjonarzy, który w Ugandzie spędził dekadę. Choć Siostra nie precyzuje, jak sprzeciwiał się panującemu ustrojowi politycznemu, rozumiemy, że każda forma ekspresji może być w tym aspekcie koronnym argumentem, by, jak to u nas mówimy, dostać w zęby. Jeden dzień miał na zawsze zmienić jego życie. A raczej skończyć.

- Choć zawsze to on (Ojciec – przyp. red.) prowadził samochód, tamtego dnia usiadł w fotelu pasażera. Ostrzał samochodu skończył się przypadkową śmiercią nieszczęsnego kierowcy, choć wiadomo, kto i z jakiego powodu był celem. Ojciec musiał w nocy uciekać, bo wiedział, że miejscowi chcą go zabić - Afryka ma baczenie na takich jak on, ale to Bóg kule nosi.

 

Złote zasady: bądź uprzejmy i do bólu zachowawczy. Nie oceniaj. Akceptuj. Pamiętaj, że trudne czasy tworzą silnych mężczyzn – jak to się mówi. Dodam: chleb powszedni każdego misjonarza i każdej misjonarki.

 

 

Jak trwoga, to do szpitala…

 

Choć opieka medyczna w Burundi nie jest bezpłatna, obywatele mają do niej dostęp za niewielką opłatą, przynajmniej w podstawowym zakresie. Trzydniowy pobyt w szpitalu to koszt około 10 dolarów. W kontekście malarii i innych chorób, które nie spędzają snu z powiek Europejczykom, to pocieszające.

 

- Powszechną w kontekście globalnym formą leczenia malarii jest chinina w kroplówce, choć lekarze sięgają po nią w ostateczności. Miejscowi lekarze od razu wiedzą, rzuciwszy uprzednio okiem na pacjenta, czy ma malarię, czy też nie – świst wymownych oddechów w różnej tonacji rozpływa się cicho, choć zauważalnie, między zebranymi. – Mało tego… - kontynuuje Siostra. – Są w stanie określić, na jakim etapie choroby są przyjmowani do szpitala pacjenci. Trzeba też pamiętać, że w Afryce występują różne jej typy. W zależności od stanu, w jakim pacjent do nas trafia, podaje mu się różne medykamenty. Dosyć popularnym lekarstwem jest opatentowany przez Chińczyków środek na bazie rośliny, która powszechnie rośnie w Kongo. Kiedy chory trafia pod opiekę medyków, niejednokrotnie czuwają przy nim także członkowie rodziny. – Trochę pół żartem, pół serio Siostra wspomina o lokalnie dorozumianej formie dożywiania. Każdy na tym korzysta: pacjent ma kroplówkę a rodzina ciepły posiłek.

 

- Trudno mi sobie wyobrazić - zastanawiam się na głos - jak znosi tę chorobę Europejczyk.

Wydawałoby się, że skoro Europejczycy są w dużo lepszej kondycji zdrowotnej, łatwiej – jeśli w ogóle można tak mówić – poradzą sobie w przejściu przez chorobę. Gdzieś jednak wybrzmiewa myśl, być może siostry Natanaeli, być może kogoś innego, że biali ciężej przechodzą malarię. Komuś, kto tego nie doświadczył, trudno wytłumaczyć, jak to jest. Komuś, kto się wykaraskał, tłumaczyć już nic nie trzeba. Ot, wspólnota doświadczeń.

 

- W Burundi jestem już dwadzieścia lat, ale mnie jakoś Pan Bóg oszczędza – prosto kwituje Siostra. – W zasadzie wszystkie pozostałe siostry w Zgromadzeniu mają za sobą to trudne doświadczenie. - Każdy gdzieś w duchu rozumie, że, nawet jeśli stosujesz się do ogólnych zasad bezpieczeństwa, co jest absolutną podstawą, na koniec dnia to loteria. – Bywały jednak w naszym zgromadzeniu przypadki ewakuacji medycznej sióstr wolontariuszek do Europy – kontynuuje Siostra. To zrozumiałe, że jej koszt był wysoki, ale życie, szczególnie tych, którzy codziennie służą ludziom, jest bezcenne.

 

„W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze.”

 

Usłyszałam kiedyś od jednej z dawnych, bliskich koleżanek – dobrze wykształconej, obytej w świecie, z pasją świata starożytnego – że nie chce czuć się winna temu, że urodziła się w tej a nie innej części świata i ponosić odpowiedzialność za jakość życia ludzi żyjących poza Europą. Miałyśmy wspólne doświadczenie wyjazdu na Czarny Ląd, więc jej wyznanie traktuję nie jako żart sytuacyjny, lecz jako przemyślane wyznanie. Nie jest to jednak jedyna bliska mi z dawien dawna osoba, która ma osobisty „problem” z Afryką. To trochę tak, jak powiedział Robert (współzałożyciel Fundacji – przyp. red.), że w pierwszym kontakcie Afrykę się pokocha albo znienawidzi.

 

Międzynarodowy Fundusz Walutowy (IMF) rokrocznie przygotowuje podsumowanie funkcjonowania gospodarki poszczególnych państw w formie listy najzamożniejszych i najbiedniejszych krajów świata. Ranking opiera się na jednym z najbardziej miarodajnych wskaźników życia, czyli PKB per capita, kierując się prostą zasadą: im produkt krajowy brutto na jednego mieszkańca jest większy, tym kraj jest bardziej zamożny. My - dorośli – lubimy liczby, jak mówił pilot, narrator „Małego Księcia” A. de Saint-Exupéry’ego. W 2023 roku najbogatszym krajem świata był Luksemburg (PKB na mieszkańca wyniósł 127,7 tys. USD – dla porównania w Polsce 45,5 tys. USD). W tym samym roku magazyn National Geographic wziął pod lupę najbiedniejsze kraje świata i, kierując się danymi IMF stworzył listę krajów, w których żyje się najciężej. Pierwsza dziesiątka zdominowana jest przez kraje afrykańskie. Listę otwiera kraj z PKB na poziomie 307,87 USD. To Burundi. W kontekście naszego spotkania w siedzibie Fundacji rozumienie zachodniego świata,  czym jest „dobrze” a czym „niedobrze” jest zawstydzające. Afryka to doświadczenie bezradności. Afryka uczy pokory wobec życia. Wspomnienie przełomu lat 80. i 90. w Polsce, w której dorastało moje pokolenie w niezamożnym domu nijak się ma jednak do tego, z czym mierzą się Burundyjczycy. Nadal.

 

- Są sytuacje, że nie możemy nic zrobić. Ktoś umiera na naszych oczach, ktoś odchodzi niespostrzeżenie, choć chwilę wcześniej była niemal pewność, że przeżyje. To trudne doświadczenie. Z drugiej strony jest tak, że chciałoby się tam wracać. Albo się Afrykę pokocha, albo znienawidzi. Nie ma innej drogi – mówi prostymi słowami Siostra Natanaela. - Wiedzą  o tym najlepiej wszyscy ojcowie misjonarze i siostry misjonarki, które oddały swoje życie posłudze najbardziej potrzebującym w Afryce. Niektórzy z nich ponad 60 lat. Nie złamało ich nic. Ani ubogie życie, ani widok ludzkiego cierpienia, ani malaria, karaluchy i pchły piaskowe. To wszystko w porównaniu z biedą i cierpieniem, którego doświadczają ludzie poza Afryką, jest poza jakąkolwiek skalą. Nadal. Niestety.

 

- Dlaczego połamałeś kredki? Powinieneś był byś wdzięczny – cytuje zasłyszane słowa Robert.

- Chciałem się tylko podzielić z moim rodzeństwem. Oni nie dostali kredek.

 

Spojrzenie na piramidę Maslowa jest tylko pozornie proste. Rozumiemy basic needs, niby wspólne wszystkim ludziom. Kiedy jednak spotykamy się z drugim człowiekiem, jest to spotkanie poza jakimkolwiek schematem. To, co uderza, kiedy człowiek zanurza się w Afryce, to otwartość na drugiego człowieka, radość spotkania z nim. Nie wszędzie jest tak samo. W Europie też. W Polsce też. Powszechnie znana jest tzw. polska gościnność, ale wiemy, jak jest. 

 

Tamtego śnieżnego wieczoru rozmawiamy o różnych tematach. Pytamy Siostrę Natanaelę o podstawowe potrzeby w Burundi, dzielimy się swoimi doświadczeniami z wypraw do różnych krajów Afryki. Na mapie naszych rozmów jest Kenia, Senegal, Ghana, Gambia, Etiopia i wiele innych miejsc, z wypraw do których rodzi się potrzeba. Potrzeba przebywania i bycia tu-i-teraz, potrzeba nieoceniania i zanurzenia się w drugim człowieku, spotkania z nim. Wspominamy łapiące za gardło sytuacje, kiedy spotykaliśmy się w trakcie naszych wypraw z prostą wdzięcznością za cokolwiek, kiedy mogliśmy zakochać się w człowieku.

 

Choć to, co robimy w Fundacji „Dzieci Afryki” i z pewnością w każdej innej, wynika z różnych doświadczeń życiowych, łączy nas jedno – otwartość i gotowość spotkania z drugim człowiekiem. Jednego dnia musi być jednak „niedobrze”, byśmy mogli docenić, zrozumieć, jeśli nie na koniec dnia to przy porannej kawie, co znaczy „dobrze”. I tak w kółko. Jak to w życiu.

 

Katarzyna Berdyga

 

 

program pomocy "Dzieci Gatara"

 

 

 

 

FUNDACJA DZIECI AFRYKI

al. Zjednoczenia 13

01-829 Warszawa

 

tel. 22-381-27-74, 601-319-878

 

rachunek w mBank:
04 1140 2004 0000 3302 8070 6407

09 1140 2004 0000 3902 8070 7963

kod SWIFT: BREXPLPWMBK